Skarby znad Pilicy – dzień I >>> Skarby znad Pilicy – dzień II

Dwór hr. Andrzeja
Dwór hr. Andrzeja
Cykl weekendowych wycieczek kajakowych w dziedzictwo przeszłości rozpoczęty. Okazało się, że meteorologiczne groźby nie są w stanie przestraszyć i zniechęcić  tych, którzy cenią swój wolny czas i umieją spędzić go w sposób kreatywny i niebanalny albo po prostu nie potrafią zwyczajnie zmarnować tej wolnej chwili, gnuśniejąc w domu przy komputerze, czy telewizji. No i chwała im za to, tym bardziej, że „wycieczki w poszukiwaniu skarbów” przeszły nawet oczekiwania organizatorów. Potwierdziło się w stu procentach to, że największe skarby nie są wcale zakopane głęboko pod ziemią, a często mamy je w zasięgu ręki, tuż pod nosem, tylko niestety zazwyczaj nie potrafimy ich dostrzec. Jeśli chodzi natomiast o pogodę, to tu z kolei potwierdziło się założenie, że szczęście sprzyja odważnym. Lepiej być nie mogło i chociaż w niedzielę przy pakowaniu kajaków lekko popadało, to gdy schodziliśmy na wodę o deszczu nie było już mowy, a kilka ruchów wiosłem rozgoniło nawet chmury i wyszło słońce.

Impreza rozpoczęła się wizytą w Bąkowej Górze. Tam uczestnicy mogli zobaczyć coś niezwykłego, mianowicie barokowy kościół, który był gotycki, a na dodatek z renesansowym wnętrzem – ale ubaw! Jeszcze weselej było podczas zwiedzania Dworu Małachowskich (ten był już bez wątpienia barokowy) Z miejscem tym związana jest bowiem ciekawa historia, która, nie wiedzieć czemu, urzekła nas wszystkich. Otóż swego czasu majątek ten należał do Adama Małachowskiego, starosty przedborskiego oraz marszałka Trybunału Koronnego. Ów człowiek wykazywał się niezwykłym zamiłowaniem do suto zakrapianych imprez (delikatnie rzecz ujmując). Dwór znany był w całej Polsce i każdy był w nim mile widziany. Ci, którzy pojawiali się tam po raz pierwszy musieli dostąpić zaszczytu pewnej niecodziennej inicjacji, która polegała na wypiciu jednym łykiem zawartości wielkiego kielicha, jeśli natomiast za pierwszym razem sztuka ta się nie powiodła, to gość taki musiał próbować aż do skutku. Nas oczywiście nikt tak nie witał, ale jakoś to zboleliśmy, tym bardziej, że jeszcze wiele dnia było przed nami do zobaczenia i przeżycia.
Kolejnym przystankiem na naszym szlaku był Przedbórz, miasto stare i bogate w historię. Prawa miejskie Przedborzowi nadał sam Kazimierz Wielki w początkach XIV wieku, z tych czasów pozostała wieża gotycka kościoła św. Aleksego (pierwotnie św. Mikołaja). Kościół jest obecnie w remoncie, ale mogliśmy wejść do środka, a i to, co z zewnątrz, było już dość fascynujące. Naprzeciwko świątyni znajduje się Muzeum Sztuki Regionalnej, które zwiedziliśmy dzięki uprzejmości tamtejszego kustosza, niezwykle z resztą ciekawego człowieka. Oprócz oglądania bogactwa eksponatów i słuchania historii związanych z miastem, mogliśmy też poddać się interesującemu „badaniu”, po którym okazało się, że wśród naszej ekipy są same anioły i aniołki (niektóre bezskrętne) i jeden tylko „bezwzględny” typ, kierujący się przede wszystkim rozumem – Boże daj mu go więc jak najwięcej.
Nasyceni wiedzą i wrażeniami zeszliśmy w końcu na wodę. Pierwszy etap spływu to odcinek od Przedborza do miejscowości Trzy Morgi (20 km.) Trzeba przyznać, że była to sama przyjemność. Majowe słońce, piękne widoki, wesołe towarzystwo, wiosenna radość – no cóż więcej do szczęścia potrzeba?!
Po powrocie na Przystań czekały kolejne przyjemności, wśród których znalazła się na przykład grochówka pani Hani – niebo w gębie, zawłaszcza po całodziennych wojażach. Zadziwiające jest to, że człowiek jest stworzeniem wiecznie nienasyconym (nie mam tu na myśli grochówki) i ciągle chce więcej albo stale mu mało. Nam również mało było atrakcji więc przed ogniskiem, żeby nie tracić nawet chwili pięknego dnia, postanowiliśmy pograć w siatkówkę plażową. Można powiedzieć, że mecz był na wysokim poziomie, co oznacza w tym wypadku tyle, że piłka wysoko latała, ale ogóle to lepiej żebyśmy pływali kajakami niż grali w siatkę. Po ciężkim meczu zasiedliśmy przy ognisku. Podzieliliśmy się wrażeniami z wyprawy, zjedliśmy tradycyjny już stoperan na gorąco, pośpiewaliśmy przy dźwiękach gitary, poopowiadaliśmy głupie dowcipy, pośmialiśmy się – pełna integracja. Moglibyśmy siedzieć tak do rana, ale ponieważ następny dzień zapowiadał się równie intensywnie, jak miniony, zadecydowaliśmy, że lepiej ulec rozsądkowi i zakończyć biesiadowanie o ludzkiej porze. W niedzielę dobudził nas miły deszczyk, który miły był tylko dlatego, że przestał padać w odpowiedniej porze, i jak już wspomniałam, gdy schodziliśmy na wodę nie było już po nim śladu. Zanim jednak ruszyliśmy pięknym szlakiem Czarnej Malenieckiej, odwiedziliśmy Podklasztorze, a tam poznaliśmy historię i dzieje Opactwa Cystersów w Sulejowie.
Odcinek rzeki Czarnej na trasie Rożenek – Dąbrowa nad Czarną – Ostrów okazał się nie lada frajdą dla naszych kajakarzy. Nie był już tak łatwy, jak ten na Pilicy, trzeba było powalczyć trochę na zwałkach i wykazać się umiejętnościami nabytymi dzień wcześniej, podczas szybkiego kursu manewrowania kajakiem. Gdy żadne przeszkody nie zakłócały spokoju podziwialiśmy wczesnowiosenną przyrodę i przyglądaliśmy się niezwykle ciekawemu krajobrazowi, w który, na szlaku tej rzeki, wkomponowane są stare młyny przypominające historię pracowitej wody, niosącej niegdyś wielki dobrobyt pobliskim miejscowościom. Spływ zakończył się w Sulejowie, kilka kilometrów za ujściem Czarnej do Pilicy. Nadeszła w końcu chwila pożegnania z przygodą, ale chociaż pożegnania bywają zazwyczaj smutne, to tym razem pocieszała wszystkich świadomość, że kolejne fascynujące przygody dopiero przed nami. Następne spotkanie z cyklu „Skarby znad Pilicy i jej dorzecza” już w ten weekend. Zapraszamy!!!

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.