Aby coś osiągnąć, trzeba podjąć ryzyko więc 6:45 kajaki na wodę, czołówki na głowę i piląc przez łęgi, nie zauważając bystrza pod „żelaźniakiem” dopłynęliśmy w 50 minut do Spały Wiaterek delikatny, ale mroźny i prosto w mordę, jak na Odrze dał nam trochę popalić, że pierwsze mrozem zostały skute nasze ręce. Niektórzy zdjęli neoprenowe rękawiczki i płynęli bez (lub w zwykłych) i tak się zastanawiam po co człowiek wydaje pieniądze na drogie rzeczy, kiedy po godzinie się okazuje, że nie masz palców, a największym odkryciem są robocze, długie rękawice z Castoramy. Rezerwat Spalski, Teofilów, przed Inowłodzem kajakowe górki,ośnieżone, czyste i tylko tak piękne zimą
Tomaszów-Inowłódz w 1 godzinę 40 minut, a więc na początku spływu nadrabiamy potrzebne nam później minuty. Mysiakowiec w następne 50 minut, w Grotowicach krótki postój Marcina i Joli powoduje, że grupa powoli zaczyna się sypać. Dwie osady Darek z Piotrem, Wiola z Łukaszem oddalają się dosyć szybko za linię horyzontu, ja z Rafałem czekamy, aż na horyzoncie pojawi się Marcin z Jolą. Z tym czekaniem to tak nie do końca, ponieważ trzeba cały czas trochę wiosłować, bo momentalnie zaczynało być piekielnie zimno
Rzeka za Gapininem porozlewana, w Domaniewicach trzeba uważać na linę promu, żeby nie popływać wpław
Przy takim stanie wody lina jest bardzo nisko zawieszona, prom oczywiście jest nieczynny, prawy brzeg i łąki zalane. Za Domaniewicami na lewym brzegu super czyste, ośnieżone górki, że można poszaleć na kajakach i nawet sobie tak myślę, że na nartach. Kościółki w Łęgonicach po prawej i po lewej stronie rewelacyjnie się prezentują i mimo szybkiego tempa i prostych czynności które wykonujemy jest czas na strawę duchową i zdjęcia.
U mnie łapka jedna zgrabiała, noga jedna zdrętwiała, achilles już chyba na wierzchu, więc trochę docisnęliśmy, wiedząc że bez problemu u Pana Włodka w Białym Dworku znajdziemy schronienie. 50 km w 4,5 godziny Nowe Miasto, jest dobrze, ale już chyba wiemy, że dzisiaj do Warki nie dopłyniemy. Mija co najmniej 0,5 godziny zanim zjedliśmy, napiliśmy się gorącej herbaty i odtajaliśmy z mrozu. Marcin z Jolą podejmują decyzję, że kończą w Nowym Mieście, dzwonię po Henia, który nie miał dzisiaj chęci na wyprawę i jak się później okazało w Białobrzegach, że słusznie. O godzinie 12:00 żegnamy się z Marcinem i Jolą i przyjaznym gospodarzem obiektu panem Włodkiem, który trochę zaskoczony naszą dzisiejszą wizytą robi nam sporo fotek.
Następny etap do Białobrzegów 34 km chcemy pożerać, początkowo pogoda nam sprzyja, wyszło słoneczko, jeszcze nie wiemy, że jest to tylko cisza przed burzą. Za Nowym Miastem Łąki Gostomskie pozalewane, dookoła wszędzie woda, nurt słabiutki, miejscami trzeba pomyśleć którędy płynąć. Dopływamy do Tomczyc znowu czysta, piękna natura w postaci wysoczyzny po lewej stronie i Rezerwatu Przyrody (ok 3 km), a po prawej aż do Białobrzegów ciągnąca się równina. Większość z tych pozostałych ponad 20 km, po prawej stronie łąk jest pozalewanych, może jedynie wieś Górki ze znaną nam polaną jest nie naruszona przez wodę. Krajobraz nieco inny niż latem, woda sięga daleko, aż pod Wyśmierzyce. Za mostem w Tomczycach zamajaczyły nam na krótko dwie wieże kościoła w Przybyszewie, ale była to jeszcze daleka droga, a miejscami walka z żywiołem, który rozpętał się pod Osuchowem. Burza śnieżna przyszła na nas z lewej strony, że musieliśmy trochę zawalczyć, żeby nie popływać wpław za burtą, co nie byłoby nic śmiesznego, wszak wszędzie łąkami płynęła woda. Wiosłując staliśmy prawie w miejscu, było chyba gorzej niż na Odrze, bo wiatr był boczny, a śnieżyca taka, że nie mogliśmy oczu prawie otworzyć, widoczność miejscami prawie żadna. Nasze ciała podzieliły się na dwie połowy – lewą zamarzniętą, czerwoną, a w zasadzie siną i drugą trochę bardziej ludzką
Drobna sprawa trochę lodu i śniegu na gębie jeszcze nikomu nie zaszkodziło, uzupełniamy kalorie jakąś kanapką i płyniemy. Nic śmiesznego, mogliśmy przecież w tym czasie rosołek w domu jeść, przy stole, normalnie jak ludzie normalni to robią. Zniszczony mostek w Osuchowie, Kościół i most w Przybyszewie, Pacew, nowy mostek i w Górach za mostem już widać Białobrzegi
jest dobrze, ale niestety nie jest dobrze, bo dostajemy informację od Marcina, że fart który zawsze mieliśmy właśnie się dzisiaj skończył, jak zresztą widać na załączonym obrazku po prawej stronie. Kiedy po nas przyjadą po stłuczce i przesłuchaniu na Komendzie w Białobrzegach nie wiadomo. Po 84 km, czyli po dwóch maratonach, lądujemy przy zalanym WOPR w Białobrzegach i musimy wyjść z kajaków prosto do wody, która jest wszędzie.
Maraton kajakowy szybko zamienił się w pieszy, z kajakami pod pachą, najpierw pod górkę, na główną ulicę i do centrum ok. 500 metrów, do czegokolwiek otwartego najbliżej. Generalnie nic śmiesznego: „trzymajmy się ramy to się nie posramy” Uratowani zostaliśmy w przyjaznym
barze Jędruś; parę lat wstecz w akcji ratunkowej organizowałem tam obiad wychłodzonej na rzece młodzieży z Warszawy. W tym samym czasie Olek Doba pokonuje samotnie ocean… http://www.aleksanderdoba.pl/