Oj, działo się, działo … Nauczeni doświadczeniem zapakowaliśmy kajaki dopiero rano, bo to przecież nigdy nie wiadomo ile osób się odliczy. Jest pewna zasadnicza różnica pomiędzy teorią a praktyką. Plany pokrzyżował nam również spływ na Brdzie, ludziom trzeba pomagać, więc część sprzętu pojechała do Bydgoszczy i nagle zrobił się mały problem. Wiadomo jednak, że dobry kajakarz popłynie nawet na dętce od Kamaza, toteż jako rasowi dżentelmeni wyposażyliśmy Wiolę w szklaka. Pomysł przedni, trzeszczało toto na progach i zwałkach, ale szara taśma nie była w użytku. Oprócz szklaka mieliśmy ze sobą kilka równie egzotycznych przedmiotów: szpadel, siekierę, suche drewno na ognisko oraz masę jadła i napoju. Im zimniej, tym więcej energii zabieramy ze sobą. Elegancki wóz przygotowany na każdą pogodę – z tyłu zimówki, z przodu letnie – dowiózł nas w kontrolowanym poślizgu na miejsce kaźni. Z poślizgu wynika nauka – na przyszły raz założymy opony na skos, może siły się zrównoważą, a może i nie… Jest ryzyko, jest zabawa. Były dwie opcje trasy: Rozprza – Kłudzice i dłuższa Rozprza – Włodzimierzów. Jakoś tak się ułożyło, że wybraliśmy dłuższą.
Miejsce: Rozprza – Włodzimierzów
Rzeka: Luciąża Obecni: AA, DC, ŁR, RP, WB
Czas: 21 luty 2009
Nie żałowaliśmy swojej decyzji, szkoda przecież marnować tak piękną sobotę na aktywne oglądanie serialu w telewizji, rzeka swoją zmiennością nagrodziła nasz wybór.