Mielno jest niewątpliwie ładnym miejscem na szlaku letnich wędrówek, ale zimą wydaje się odległe, niedostępne i niepotrzebne. I tak zapewne każdy, zdrowy obywatel pomyśli, ale się myli, ponieważ do tej nadmorskiej wioski przyjechało w ostatni weekend kilka tysięcy ludzi z ponad 200 miejscowości polskich oraz z Czech i Niemiec. Na VII MZM do Mielna pojechała też po raz pierwszy 20 osobowa reprezentacja morsów z Tomaszowa. Miała być to lajtowa, rodzinna wyprawa, ale pokonanie ponad 500 km tak w jedną jak i w drugą stronę należało do mało bezpiecznych. Niestety w tych dniach przetoczył się przez Polskę kolejny atak zimy, a że trasę do Mielna mogliśmy pokonać tylko drogą lądową, więc 3 autka osobowe i 1 bus ruszyły w piątek przed siebie na zachód „ ku słońcu”. Uciążliwą drogę wyznaczały nam i uprzyjemniały mijane kolejno rzeki. Od pewnego czasu naszym zboczeniem zawodowym (czytaj: sportowo-kajakowym) jest zwalnianie na każdym moście, sprawdzanie stanu wody w rzekach i możliwości spływu. I tak mijaliśmy Mrogę, Ner, Teleszynę, Wartę 4 razy (na A2, w Poznaniu i Obornikach), Wełnę za Obornikami, Noteć za Chodzieżą, Gwdę w Pile i za Piłą, Radew już pod Koszalinem i w końcu przyszedł czas na nie rzekę, a morze. Niektórzy, zamiast delektować się nie tylko ciepełkiem w Willi Rafa, poszli mimo zmierzchu przywitać się z morzem i sprawdzić dosłownie stan wody. Niestety plaża mieleńska była jeszcze nie przygotowana na przyjęcie gości, granica brzegowa niewiadoma, hałd śniegu ilość nie zliczona i było „hałdujudu”, dzień dobry i „bonżur” – nasi zaliczyli pierwsze morsowanie wpadając po pas w śniegowo – wodną breję.
Tak naprawdę wszystko zaczęło się w sobotę. Od rana do wieczora koparki, fadromy przygotowywały plażę i wejście do morza. Od 8:00 trwała rejestracja uczestników imprezy, aerobic, nordic walking na plaży, uroczyste odsłonięcie pomnika morsa, szkoła chodzenia po rozżarzonych węglach, morsowanie w morzu, udzielanie wywiadów, wybory królowej i króla morsów, impreza integracyjna przy dobrej muzyce i uginających się od dobrego jedzonka stołach. Z imprezy wyszliśmy przepisowo po północy wzbogaceni o „puszapy” czyli nowych członków (członkinie) klubu. Bym zapomniał, że przez trzy dni wszyscy chętni mogli zawrzeć „związek małżeński” – ważny tylko w Mielnie i tylko podczas Zlotu – tego i każdego następnego. Najważniejszy jednak dzień to niedziela, czyli podjęcie próby pobicia rekordu Guinnessa ustanowionego w styczniu 2009 r. w Nowym Jorku, gdzie do wody weszło wówczas tylko 579 morsów. Zapisy trwały do 10:30, a towarzystwo po nocnej imprezie powoli się schodziło i tak do końca nie było wiadomo ilu morsów podjęło rękawicę. O 11:00 zaczęła się parada wszystkich morsów, wspaniała impreza, w której zaznaczyliśmy godnie swoją obecność ubrani w żółte koszulki, wyposażeni w bannery i inne gadżety. Uliczkami Mielna i główną promenadą, przy akompaniamencie doskonałych bębniarzy, szczudlarzy i tancerzy doszliśmy do piaszczystej i czystej plaży. Nie wierzyliśmy do końca, że organizatorzy przygotują tak znakomite warunki wejścia do wody, a każdy z nas widząc dzień wcześniej tonącą w hałdach śniegu plażę zastanawiał się jak 1500 osób wejdzie jednocześnie do wody.
Weszło 1462 śmiałków (583 kobiety i 879 mężczyzn) i w ten sposób pobiliśmy dotychczasowy rekord Guinnesa, a przyczyniło się do tego również 12 członków naszego klubu. Byliśmy pod wrażeniem wielkiej fety, ale również pod wielkim wrażeniem zachowania zasad bezpieczeństwa kąpiących się. Przed nami do wody wchodzili bezpośrednio nurkowie w odległości co 10 metrów, byli ratownicy na lądzie i w powietrzu, wszyscy profesjonalnie wyposażeni w odpowiedni sprzęt i suche kombinezony. Na koniec był fantastyczny pokaz ratownictwa morskiego przy użyciu śmigłowca „Anakonda” marynarki wojennej RP. Wielkie gratulacje dla organizatorów, a więc władz gminnych, że wykorzystali w pełni swoje 5 minut na promocje miejscowości, wiedząc że turystyka generuje przychody w sposób bezpośredni i pośredni.
Nam feta się lekko przedłużyła, a to za sprawą Anety i Doroty, które to po jakimś trudnym „grzańcu” postanowiły wpakować się do lodowatego morza. Z Rafy mieliśmy tylko 20 metrów na plażę, więc czemu nie, bardzo proszę, nikt nie zna ścieżek gwiazd… Dziewczyny weszły po pas, zrobiły sesję zdjęciową i stwierdziły, że był to raczej jednorazowy strzał, ale być może cykliczny i tylko w Mielnie. Wieczór dla kierowców skończył się nieco wcześniej, może to i dobrze, bo niektórzy balowali znowu do trzeciej nad ranem. Powrót mieliśmy też ciekawy przez marznącą miejscami mżawkę i przez ponowny atak zimy w Łódzkiem, ale przed północą w poniedziałek zameldowaliśmy się wszyscy grzecznie lub niegrzecznie w domach. Przepraszam nie wszyscy, ponieważ Małgosia ze swoimi dziećmi została na feriach w Mielnie. Spełniły się marzenia Darka sprzed kilku lat o uczestnictwie w zlocie, więc teraz czas może na projekt „Bałtyk pod wiosłem”. Myślę, że przy tak dynamicznym rozwoju klubu w niedalekiej przyszłości jest to możliwe.
Weszło 1462 śmiałków (583 kobiety i 879 mężczyzn) i w ten sposób pobiliśmy dotychczasowy rekord Guinnesa, a przyczyniło się do tego również 12 członków naszego klubu. Byliśmy pod wrażeniem wielkiej fety, ale również pod wielkim wrażeniem zachowania zasad bezpieczeństwa kąpiących się. Przed nami do wody wchodzili bezpośrednio nurkowie w odległości co 10 metrów, byli ratownicy na lądzie i w powietrzu, wszyscy profesjonalnie wyposażeni w odpowiedni sprzęt i suche kombinezony. Na koniec był fantastyczny pokaz ratownictwa morskiego przy użyciu śmigłowca „Anakonda” marynarki wojennej RP. Wielkie gratulacje dla organizatorów, a więc władz gminnych, że wykorzystali w pełni swoje 5 minut na promocje miejscowości, wiedząc że turystyka generuje przychody w sposób bezpośredni i pośredni.
Nam feta się lekko przedłużyła, a to za sprawą Anety i Doroty, które to po jakimś trudnym „grzańcu” postanowiły wpakować się do lodowatego morza. Z Rafy mieliśmy tylko 20 metrów na plażę, więc czemu nie, bardzo proszę, nikt nie zna ścieżek gwiazd… Dziewczyny weszły po pas, zrobiły sesję zdjęciową i stwierdziły, że był to raczej jednorazowy strzał, ale być może cykliczny i tylko w Mielnie. Wieczór dla kierowców skończył się nieco wcześniej, może to i dobrze, bo niektórzy balowali znowu do trzeciej nad ranem. Powrót mieliśmy też ciekawy przez marznącą miejscami mżawkę i przez ponowny atak zimy w Łódzkiem, ale przed północą w poniedziałek zameldowaliśmy się wszyscy grzecznie lub niegrzecznie w domach. Przepraszam nie wszyscy, ponieważ Małgosia ze swoimi dziećmi została na feriach w Mielnie. Spełniły się marzenia Darka sprzed kilku lat o uczestnictwie w zlocie, więc teraz czas może na projekt „Bałtyk pod wiosłem”. Myślę, że przy tak dynamicznym rozwoju klubu w niedalekiej przyszłości jest to możliwe.