Biało- czerwona parada kajakowa
11 listopada, dzień tak dla nas piękny i radosny, że…no właśnie. Gdzie ta radość, gdzie duma, gdzie wdzięczność dla przodków, nauka dla potomków? Gdzie prawdziwe świętowanie? Zastanawiałam się nad tym już jako dziecko i dalej spokoju mi nie daje… Przecież nie jest to smutna data, czarna kartka w kalendarzu i naprawdę możemy, wręcz powinniśmy się cieszyć, że takową posiadamy. Zupełnie czym innym jest chwila zadumy, oddanie czci poległym, pochylenie czoła nad krwawą historią, a czym innym smutek, apatia, cisza i przeświadczenie, że w dniu tak ważnym nie mamy prawa się śmiać.
Kto, jeśli nie my? Jak lepiej moglibyśmy podziękować przodkom za ich poświęcenie w imię walki o niepodległość? To naprawdę piękny dzień i właśnie takim go namalowaliśmy. Jak? Tak, jak umiemy najlepiej. Już po raz kolejny 11-go listopada zorganizowane zostało świąteczne morsowanie a po nim spływ kajakowy. Po oddaniu czci poległym, z Tresty na wodę Zalewu Sulejowskiego wyruszyły 32 kajaki. Prawdziwa biało-czerwona parada flag, balonów, kotylionów, kapeluszy, chust i wszelkiego rodzaju emblematów w narodowych barwach. Jest wiele rzeczy, których możemy się wstydzić jako ludzie, ale na pewno nie tego, ze jesteśmy Polakami i tego, że właśnie dziś jest nasze wielkie święto!
Spływ nasz mimo, ze krótki, miał wiele obliczy. Był czas na śpiewy, był czas na śmiech, na popis umiejętności technicznych, ale również na bez mała żołnierską przeprawę przez tamę w Smardzewicach, gdzie wcale nielekkie kajaki musieliśmy przetransportować przez ulicę a później 400 m lądem do rzeki. Cóż zrobić, taki dzień, że poświęcić się warto!
Jak cudownie było uświadomić sobie, że jedynym naszym problemem jest to, czy zdążymy dotrzeć przed zmrokiem na ognisko i czy na pewno spakowaliśmy buty na zmianę. Dzięki poświęceniu tych, którym oddaliśmy cześć nie musieliśmy się martwić o nic innego. Pozostało się jedynie cieszyć: piękną, wręcz wiosenną pogoda, towarzystwem przyjaciół, rozmową, tym wszystkim, czego często w dni powszednie nie zauważamy i nie doceniamy.
Już po spływie, po ognisku, wracam do domu, przeglądam wiadomości, a tam widok bliźniaczo podobny do oglądanego rok wcześniej. Rozruchy, race, zamieszki…Czytam, patrzę i w duchu dziękuję, że są jeszcze ludzie, którzy wolą zamiast kija sięgnąć po wiosło i tym wiosłem wymalować piękny obraz.